W piłkarstwie powszechnie znany jest termin zagranie na alibi. To rodzaj zagrywki, która w kontekście gry całej drużyny nic nie wnosi i nie ma żadnych szans powodzenia, ale stanowi kunktatorskie usprawiedliwienie dla gracza, który może potem powiedzieć: przecież próbowałem.

|
Podobnie robi Smuda, bawiąc się ze składem personalnym naszej narodowej kadry. Franz zdaje się zapominać (?), że ilość wcale nie przechodzi w jakość. A właściwie to wcale nie zapomina, lecz wyrabia sobie usprawiedliwienie na przyszłość. Wtedy będzie mógł rozłożyć ręce i powiedzieć: przecież szukałem, przetestowałem aż tak wielu graczy. Ale czy taki rodzaj selekcji ma sens?
Smudzie po prostu brakuje wizji. Chaotyczne, a czasem wręcz bezsensowne testowanie krajowych średniaków nie pozwoli na stworzenie stabilnej kadry z ambicjami na międzynarodowe sukcesy. Zawsze będzie mógł znaleźć kolejnych kilkunastu pseudokandydatów do gry w finałach Mistrzostw Europy – dżentelmenów grających równie słabo jak jego obecni podopieczni.
Dowodzi tego właściwie cała myśl szkoleniowa, która mogła być lepiej zrealizowana podczas poważnego sparingu z Cracovią czy Widzewem – nic tym drużynom nie ujmując. Zresztą czy faktycznie był to mecz międzypaństwowy...? Bo przeciwnicy też wystawili swój kolejny garnitur i to zdjęty ze starszego brata, nałożony na nieopierzonych w potyczkach międzynarodowych graczy. Nasze mnożenie średniaków, którzy dostąpili zaszczytu bycia reprezentantem, jest zupełnie pozbawione sensu. To, jak gra Wołąkiewicz, Celeban czy Kupisz, powinien pan trener widzieć na krajowych boiskach – i zupełnie wystarczy! Granie takim składem meczów międzypaństwowych powinno się odbywać co najwyżej na poziomie drugich reprezentacji. Bo jeśli ma być usprawiedliwieniem dla konieczności urządzenia obozu treningowego w Turcji, to jest to czysta kpina! Kogo tam Smuda ma zgrywać ze sobą do reprezentacyjnych występów? Szeregowych grajków balansujących na poziomie średniactwa słabej polskiej ligi? Zapewne tak, skoro selekcjoner jest zadowolony. A ile wykonano podczas tej atrakcyjnej wycieczki (delegacji) wspaniałej pracy trenerskiej i owocnego udziału ważnych działaczy oraz pracowników piłkarskiej centrali – tego nikt nie doceni.
Po co nam posezonowe zgrupowania z udziałem graczy, z których wielu nie ma nawet najmniejszej szansy na powąchanie mistrzowskiej imprezy? Są na to po prostu za słabi... Kolejne mutacje kadry to nic innego jak chwytanie garści przypadkowych kawałków puzzli i publiczne pokazywanie, jak pieczołowicie się je układa. Szkopuł w tym, że nie idzie o namolne pokazywanie usilnego układania sukcesu, lecz o jego finalne UŁOŻENIE! Bo kto rzeczywiście ma zagrać w finałach ME 2012? Tak bardzo chwaleni przez Smudę po meczu z Bośnią i Hercegowiną Plizga i Pawłowski...? Paranoja zaszła tak daleko, że już niedługo asystent trenera reprezentacji Tomasz Frankowski wystawi w kolejnym sparingu obiecującego obrońcę Franciszka Smudę. Połowę tego układu już zrealizowano.
Dariusz Jan Mikus
|